HFM

artykulylista3

 

Naim SuperUniti

46-49 11 2013 01
Naim jest znany z niekonwencjonalnych rozwiązań technicznych oraz nieprzemijającego wzornictwa. Dzięki nim nie sposób pomylić jego produktów z jakimikolwiek innymi. Obie te cechy znajdziemy w urządzeniu o nazwie SuperUniti.


Obszerny katalog Naima zawiera kilkadziesiąt urządzeń stereofonicznych zgrupowanych w sześciu seriach. Poza nimi dostępne są trzy pary kolumn podłogowych oraz niezliczone akcesoria, od podkładek antywibracyjnych i kabli, po meble. Jeśli dodać do tego wytwórnię płytową Naim Label, zaspokajającą podstawowe potrzeby każdego audiofila, to dla miłośników urządzeń z Salisbury inne firmy mogą po prostu nie istnieć.
Choć Naim jest na wskroś brytyjski, myliłby się ten, kto uznałby go za konserwatywnego producenta nudnych klocków hi-fi. Wśród oferowanych urządzeń nie brakuje bowiem nowoczesnych odtwarzaczy plików muzycznych, a ich najbardziej zaawansowanym przedstawicielem jest recenzowany dziś SuperUniti. Określenie „odtwarzacz plików” daje tylko mgliste pojęcie na temat jego możliwości.

Wyposażenie
Jeżeli chodzi o funkcjonalność, SuperUniti to prawdziwy róg obfitości. Jest on zintegrowanym wzmacniaczem stereo z wbudowanym przetwornikiem c/a, radiem internetowym, tunerami FM i DAB oraz wspomnianym odtwarzaczem plików. Do pełni szczęścia brakuje tylko odtwarzacza CD, ale Naim pomyślał i o tym, projektując Uniti2. Co ciekawe, to urządzenie jest tańsze od SuperUniti o blisko 3000 zł.
Łączność ze światem zewnętrznym zapewniają wejścia analogowe i cyfrowe, sieciowe złącze LAN oraz wbudowany moduł Wi-Fi. Aha, standardową częścią wyposażenia jest budzik. To na wypadek, gdybyśmy się zasłuchali i przegapili godzinę wyjścia do pracy.
SuperUniti jest adresowany głównie do posiadaczy zdematerializowanej muzyki, w szczególności w wysokiej rozdzielczości (maksymalnie 32 bity/192 kHz). Nic nie stoi także na przeszkodzie, by podłączyć do niego dowolne źródło liniowe lub cyfrowe.

Budowa
Pierwsze wrażenie po wyjęciu sprzętu z kartonu to: nikczemne rozmiary w porównaniu z możliwościami oraz zaskakująca masa. Choć gabarytami SuperUniti nie odbiega od typowego odtwarzacza CD, jest ciężki, jakby ktoś wsadził do niego kawał szyny kolejowej.
Obudowę wykonano z metalowych odlewów i wykończono lakierem proszkowym. Charakterystyczny trzyczęściowy front ma blisko 2 cm grubości. Kilka podświetlanych przycisków, w połączeniu z pokaźnym wyświetlaczem OLED, pozwoli skonfigurować i obsługiwać urządzenie w przypadku zgubienia pilota.
Z drugiej strony przedniej ścianki znalazło się duże pokrętło głośności oraz trzy gniazdka: podręczne wejście liniowe, wyjście słuchawkowe oraz port USB. Funkcję wyłącznika sieciowego pełni... podświetlane logo Naima. Dotknięcie go nie wprowadza urządzenia w tryb czuwania, lecz tylko odłącza końcówki mocy. W tym czasie na wyświetlaczu pokazywana jest aktualna godzina.
Urządzenie jest w stałej gotowości do pracy, przez co bez przerwy emituje sporą dawkę ciepła. Instrukcja napomyka coś o 400 watach pobieranych z sieci podczas największego obciążenia, ale nie drążmy tematu. Przed dłuższym wyjazdem warto sięgnąć do tyłu i za pomocą głównego wyłącznika sieciowego uspokoić sumienie.
Zwłaszcza że raz przeprowadzona konfiguracja jest zapamiętywana na zawsze.

 

46-49 11 2013 02Prawy i lewy kanał w końcówce mocy zasilane osobno.

Rzut oka na zaplecze przynosi same pozytywne wrażenia. Ilość gniazd powinna zaspokoić potrzeby większości użytkowników. Widać tu m.in. trzy wejścia i dwa wyjścia liniowe (jedno z nich można skonfigurować dla subwoofera), pięć wejść i jedno wyjście cyfrowe, sieciowe złącze LAN oraz gniazda anteny radiowej i Wi-Fi. Dwa złącza analogowe zrealizowano za pośrednictwem ulubionych przez Naima DIN-ów, a cyfrowe – poprzez zakręcane BNC. Niejakie zdziwienie w tym towarzystwie mogą budzić z pozoru liche terminale głośnikowe. Podobnie jak to miało miejsce w kolumnach Ovator S-400 („HFiM 9/13”), zastosowano tu specjalne gniazda redukujące wibracje przenoszone przez kable głośnikowe. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na ich nietypowy układ: prawy i lewy kanał są prawidłowo ustawione w momencie patrzenia na niei podłączania kabli. Po ustawieniu urządzenia w docelowym miejscu ich rozmieszczenie jest odwrotne niż w normalnych wzmacniaczach, a przewody głośnikowe się krzyżują. Dlaczego tak jest – nie mam pojęcia.

Zdjęcie obudowy wymaga gimnastyki. Zamiast tradycyjnej pokrywy mocowanej na kilka blachowkrętów Naim stosuje odlewane rękawy nasuwane na chassis. Dodatkową trudność sprawia pokaźna masa urządzenia, przekraczająca 12,5 kg. Mnie ta sztuka udała się bez niekontrolowanego wysunięcia zawartości z rękawa, ale potencjalnych ciekawskich przestrzegam przed zbytnią nonszalancją.
Wnętrze to prawdziwa uczta dla oczu. Wystarczy zresztą zerknąć na grube kable sygnałowe i idealny porządek na płytkach montażowych.
Zasilanie oparto na potężnym toroidzie Talemy, zaprojektowanym specjalnie do SuperUniti, z odczepami prowadzącymi do poszczególnych sekcji. Część analogową z końcówkami mocy uzupełniają cztery kondensatory Kemet po 10 tys. μF każdy, zaś w cyfrowej sekcji zasilacza pracują cztery elektrolity o łącznej pojemności 18800 μF.
Cały dół, poza zasilaniem, zajmuje sekcja analogowa oraz końcówki mocy. Wzmacniacz został zbudowany w oparciu o zasłużoną integrę Naim SuperNait. W stopniu końcowym pracują dwie pary Sankenów A1368/C3519, mocowane bezpośrednio do dna obudowy. Trochę może dziwić brak tradycyjnego radiatora oraz otworów wentylacyjnych w obudowie, ale to rozwiązanie Naim stosuje nie pierwszy raz i jak dotąd zawsze działało.
W sekcji cyfrowej, ulokowanej nad analogową, pierwsze skrzypce gra potężny procesor Analog Devices ADSP21369 SHARC. Wraz z chipsetem Burr-Brown PCM1791 odpowiada za konwersję cyfrowo-analogową.
Zdekodowany sygnał jest separowany na osobne ścieżki lewego i prawego kanału i zanim trafi do końcówek mocy, przechodzi przez cztery multipleksery Analog Devices ADG1208.
Na samej górze znalazła się płytka z modułem Wi-Fi.


Konfiguracja systemu
SuperUniti stanął w pokoju o powierzchni 20 m2, co wydaje się optymalnym wyborem. Wprawdzie według Naima urządzenie nadaje się do „dużych pomieszczeń i dla tych, którzy lubią grać trochę głośniej”, ale dla jednego testu nie będę budował domu.

W roli źródła sygnału pracował odtwarzacz Blu-ray Cambridge Audio Azur 752 BD, który podłączyłem do SuperUniti analogowym interkonektem MIT Terminator 2, cyfrowym Fadelem DigiLitz oraz zwykłym toslinkiem dołączanym do sprzętu grającego. Podobno bit to bit i jak coś zostało wysłane, to musi dojść w niezmienionej formie. Miałem więc okazję się o tym przekonać. Pliki muzyczne zgromadzone na twardym dysku Western Digital My Book z zewnętrznym zasilaniem były przesyłane poprzez gniazdo USB z przodu.

W czasie odsłuchów dla przyjemności do Naima podłączone były firmowe kolumny Ovator S-400 i wrażenia z takiego mariażu można przeczytać we wrześniowym wydaniu „Hi-Fi i Muzyki”. Jednak w przypadku testu SuperUniti nie chodziło wyłącznie o poznanie jego możliwości brzmieniowych, lecz o skonfrontowanie tych samych nagrań odtwarzanych z płyt CD, przesyłanych na drodze analogowej, cyfrowej z wykorzystaniem przetwornika Naima oraz jako bezstratnych plików FLAC. A do tego celu najlepiej nadawały się moje wierne Xaviany XN125.

46-49 11 2013 03Przejrzysta tablica rozdzielcza. Uwaga na odwrócone wyjścia głośnikowe!



Wrażenia odsłuchowe
Zgodnie z przyjętą metodologią na pierwszy ogień poszły nagrania z płyt kompaktowych i przesyłane analogowo. Bez względu na rodzaj muzyki, od klasyki, przez akustyczny jazz i bluesa, po ostrego rocka, miałem przed sobą głęboką, pięknie poukładaną scenę z wyśmienitą lokalizacją źródeł pozornych. Brzmienie było energiczne, zrównoważone, z mocnym fundamentem basowym. Naimowa rytmiczność natychmiast dała o sobie znać, a prawa stopa, już od klasyki systematycznie ugniatająca podłogę, nijak nie licowała z upudrowanymi perukami muzyków.
Zmiana wejścia na koaksjalne zaowocowała nieznacznym zeszczupleniem basu. Nie żeby go było za mało, ale cienką warstewkę tłuszczyku zamienił w mięśnie. Równowaga tonalna delikatnie przesunęła się w górę, przez co brzmienie nabrało powietrza i wypełniło alikwotami. Wszystkie te różnice nieznacznie przekraczały granice percepcji, choć jeśli wiedziałem, czego mam szukać, dostrzegałem to niemal natychmiast. Największa zmiana zaszła w prezentacji sceny, która zachowała dotychczasową głębokość, ale uległa niewielkiemu poszerzeniu oraz zrobiła zdecydowany krok w stronę słuchacza. Podejrzewam jednak, że swoje trzy grosze dodały do tego kable.

Gdyby opisać ogólne różnice w brzmieniu, niezależnie od rodzaju muzyki, to można powiedzieć, że przypominały te pomiędzy lampą a tranzystorem. Sygnał przesyłany na drodze analogowej był bliższy analogowi, a konwertowany przez wewnętrzne układy SuperUniti – cyfrze.
Po zmianie wejścia na optyczne dźwięk został zubożony o detale i dziwnie uśredniony. Scena straciła na głębokości i uszło z niej sporo powietrza. Różnice nie były dramatyczne, ale natychmiast zauważalne.

Ostatnim etapem testu było porównanie brzmienia bezstratnych plików FLAC, zgrywanych z płyt, z oryginałami, odtwarzanymi na maszynie Cambridge Audio i połączonej z Naimem cyfrowym kablem koaksjalnym. Wyeliminowanie zewnętrznych konwerterów c/a powinno dać jasny obraz sytuacji. Tu uwaga praktyczna – przy odtwarzaniu plików nie działa przewijanie, więc nie ma innego wyjścia, jak uzbroić się w cierpliwość, by dotrwać do interesującego fragmentu utworu.

We wszystkich odtwarzaczach plików, z którymi się dotąd zetknąłem, brzmienie zdematerializowanej muzyki wyraźnie ustępowało fizycznym płytom, a wszelkie naukowe dywagacje mające udowodnić mi brak racji były bezcelowe. Słyszałem to, co słyszałem i kropka. W przypadku SuperUniti tych różnic praktycznie nie było. W trakcie wnikliwego odsłuchu, w stanie najwyższego skupienia, udało mi się dostrzec kilka niuansów odróżniających płytę od pliku, ale wymagało to niemałego wysiłku. W codziennym słuchaniu różnice powinny być niezauważalne.
Na deser pozostawiłem sobie gęste pliki FLAC. Z nimi Naim rozwinął skrzydła. Różnica pomiędzy standardowymi plikami a tymi w rozdzielczości 24/192 była słyszalna natychmiast. O ile do tej pory urządzenie zasługiwało na uznanie, to po zaaplikowaniu gęstej muzyki SuperUniti dostał ode mnie owacje na stojąco.


46-49 11 2013 04Jeśli czegoś tu brakuje, to chyba gniazda HDMI. Tylko po co?

Dogrywka
Kiedy już opadł kurz bitewny, wygasły emocje związane z testem, a płyty i twardy dysk wróciły na swoje miejsce, postanowiłem po prostu posłuchać radia. Kierowany wrodzonym lenistwem połączyłem się na drodze bezprzewodowej z domowym routerem i wybrałem jedną z niezliczonych internetowych rozgłośni nadających bluesa. Choć streamingowi online daleko do audiofilskiej jakości, brzmienie Naima było w pełni akceptowalne. Po bluesie przyszła kolej na jazz, później zahaczyłem o radia rockowe, następnie te z muzyką klasyczną i – nie wiedzieć kiedy – powitał mnie poranek. Przypomniały mi się w tym momencie noce spędzane przed laty z uchem przyklejonym do radia nadającego muzykę, której próżno było szukać na sklepowych półkach. Gdybym wtedy dysponował podobną techniką, to zapewne skończyłbym jako trwale bezrobotny ćwok bez wykształcenia i jakichkolwiek rokowań na przyszłość.
SuperUniti stał jeszcze u mnie przez kilka tygodni. Codziennie słuchałem na nim czegoś innego, a i tak poznałem ledwie czubek góry lodowej kryjącej się w globalnej sieci.
 

46-49 11 2013 05Za wzornictwem Naima zawsze kryła się szlachetna prostota.


46-49 11 2013 06Pilot niepozorny, ale wygodny w użyciu.

Konkluzja
Nie od dziś wiadomo, że w kwestii muzyki z komputera należę do grona sceptyków w redakcji „Hi-Fi i Muzyki”. Choć mój stosunek do odtwarzaczy plików jest daleki od entuzjazmu, twierdzę, że Naim SuperUniti jest pierwszym urządzeniem, dla którego byłbym skłonny zdematerializować swoją płytotekę. A tłumacząc z polskiego na nasze: brać i się nie zastanawiać!


 

46-49 11 2013 T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 11/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF