HFM

artykulylista3

 

dCS Puccini

48-55 09 2010 01Brytyjska firma Data Conversion Systems, z siedzibą w Saffron Walden niedaleko Cambridge, działa od roku 1987. Reputację zdobyła na rynku studyjnym, produkując zaawansowane urządzenia do obróbki i przetwarzania sygnału cyfrowego. Później zainteresowała się segmentem hi-end, przenosząc tu doświadczenia zdobyte w czasie prac z profesjonalistami. Pierwszym produktem tego typu był Elgar, wprowadzony w 1996 roku. Był to zarazem pierwszy w świecie elektroniki domowej przetwornik c/a, pracujący z sygnałem 24 bity/96 kHz.

Aktualny katalog obejmje dwa źródła dzielone, jedno zitegrowane i, dodatkowo, przetwornik c/a. Słowo „dzielone” w przypadku dCS-a oznacza jednak co innego niż w przypadku innych high-endowych wytwórców.

Tutaj podział następuje nie tylko na transport i przetwornik. W osobnych obudowach umieszcza się także upsampler i referencyjny zegar taktujący. W efekcie topowe odtwarzacze to zaawansowane machiny zamknięte w czterech blokach aluminium. Czyste szaleństwo. Szalone dla przeciętnego użytkownika są również ceny. Zsumowane elementy najdroższego zestawu Scarlatti bez trudu przekraczają kwotę 230 tysięcy złotych!
W 2008 roku prowadzona przez Davida Stevena (syna założyciela, również Davida) firma postanowiła zrobić ukłon w kierunku mniej zamożnych odbiorców i zaproponowała przystępny cenowo odtwarzacz zintegrowany. Jak łatwo się domyślić, pojęcie przystępności w tym przypadku nieco odbiega od powszechnego rozumienia. Budżetowego dCS-a można mieć „już” za 58800 zł. Z drugiej strony – to cztery razy taniej od najwyższej pozycji w cenniku, więc nie ma co narzekać.

Budowa
Wygląd Pucciniego wywołuje żywsze bicie serca... tylko u osób dobrze zorientowanych w branży hi-fi. Postronny obserwator przejdzie nad nim do porządku dziennego albo stwierdzi, że „z tą szufladą mogli się bardziej postarać”. No bo faktycznie, mogli. Prawa część przedniej ścianki została wygięta i wygląda bardzo efektownie, ale krawędź szuflady napędu nie powtarza tego kształtu. To lekki zgrzyt estetyczny, ale widocznie projektant wyszedł z założenia, że high-endowe źródło CD nie służy do dekoracji wnętrz tylko do słuchania muzyki. Ma zatem jakoś wyglądać i ten warunek Puccini spełnia, chociaż przy porównywalnym cenowo Accuphasie DP-600 prezentuje się skromnie. Taka to już specyfifika wyspiarskiego sprzętu. Od początku lat 70. XX wieku, kiedy to w okolicach Cambridge pączkowały garażowe manufaktury hi-fifi, skromny wygląd miał dawać odbiorcy do zrozumienia, że lwią część funduszy przeznaczono na elementy istotne dla brzmienia. Z czasem uczyniono z tego etos, a polaryzacja sprzętu na żarzący się diodami i ten dyskretnie elegancki, dla wtajemniczonych, zyskała status audiofifilskiego dogmatu. Oczywiście można dyskutować, czy fifilozofifię, która przyświecała urządzeniom budżetowym powinno się przeszczepiać do sprzętu z cenowego Olimpu, tylko co to zmieni? Puccini jaki jest, każdy widzi i nawet jeżeli w czerni nie prezentuje się szczególnie atrakcyjnie (dostępna jest również wersja srebrna, która rzeczywiście robi wrażenie), to na pewno nie będzie to czynnik, który wpłynie na decyzję o zakupie. Tym bardziej, że wyposażenie i funkcjonalność brytyjskiego odtwarzacza znacznie wykraczają ponad standard, a materiały użyte do produkcji z pewnością nie zmieściłyby się w kalkulacji urządzeń z niższego segmentu.
Wystarczy spojrzeć na obudowę. Wykonano ją w całości z aluminium, a gruby, precyzyjnie obrobiony front musiał kosztować krocie. Do obsługi przewidziano dziesięć niewielkich przycisków uruchamiających nie tylko podstawowe funkcje, ale też umożliwiających poruszanie się po menu. Resztę guzików przeniesiono na pilot. Niestety, nawet w przypływie euforii nie sposób nazwać go ekskluzywnym. Na domiar złego ergonomia szwankuje i jedyne, co pozostaje, to albo się przyzwyczaić, albo kupić programowalny sterownik z wyświetlaczem ciekłokrystalicznym, a firmowy schować na dnie kartonu i wynieść na strych. Przyda się do ponownego wgrywania komend.

48-55 09 2010 02     48-55 09 2010 07

Menu dCS-a robi w pierwszej chwili wrażenie nieprzystępnego, ale kiedy opanujemy podstawy nawigacji, będziemy chętnie do niego zaglądać. Jedyne, co pozostaje zagadką, to opcja uruchamiania procedury testowej wyświetlacza. Po co komu ona potrzebna, trudno dociec, ale jako że nieszkodliwa, nie ma się czym przejmować. Ważne, że display można przyciemnić albo nawet wygasić, dzięki czemu nie przeszkadza w czasie wieczornych odsłuchów. Można także ustawić jego kontrast albo od razu przejść do poważniejszych opcji.
Jedną z nich będzie decyzja, czy płyty mają być upsamplowane do DSD, czy też pozostawione w trybie PCM przed poddaniem oversamplingowi do formatu akceptowanego przez firmowy konwerter Ring DAC. Fabrycznie odtwarzacz jest ustawiony na upsamplowanie i spokojnie można przy nim pozostać. Można także upsampling wyłączyć i sprawdzić, czy gra lepiej. Różnice nie będą diametralne, ale warto wybrać tryb, który bardziej wpadnie nam w ucho. Jeżeli wyłączymy upsampling, nie będziemy mogli korzystać z wyboru charakterystyk filtrów cyfrowych. Tutaj przewidziano cztery warianty. Najbardziej szerokopasmowy – pozycja nr 1 – blokuje dopiero częstotliwości powyżej 70 kHz, ale też przepuszcza najwięcej szumu powyżej częstotliwości akustycznych. Producent fabrycznie ustawia Pucciniego w tej pozycji, jednocześnie sugerując zmianę, jeżeli system będzie brzmiał zbyt szorstko. Dwie kolejne pozycje – 2 i 3 – zawężają pasmo przenoszenia wysokich częstotliwości i blokują coraz więcej szumu. Filtr nr 4 tnie pasmo najwcześniej i według dCS-a powinien być wykorzystywany tylko w razie poważnych problemów, a nie do normalnego słuchania. Po sprawdzeniu wszystkich opcji dalsze odsłuchy przeprowadziłem z filtrem w pozycji trzeciej, niekiedy wracając do drugiej. Pierwsza była przejaskrawiona, czwarta – po prostu dziwna.
Wyposażenie tylnej ścianki obejmuje dwa typy wyjść analogowych: XLR i RCA, przy czym producent nie podpowiada, którego lepiej użyć. Ważniejszy jest dobór napięcia wyjściowego, o czym więcej w rozdziale „Konfiguracja”. Oprócz dwóch wyjść cyfrowych – oba w formacie koaksjalnym na złączach RCA – dostępne sądwa wejścia, również RCA. Puccini może działać jako zewnętrzny przetwornik c/a i konwertować sygnał z częstotliwościami taktowania 32, 44,1, 48, 88,2 i 96 kHz i o długości słowa do 24 bitów. Można tu podłączyć np. tuner DAB albo odtwarzacz DVD i poddać sygnał konwersji w wyrafinowanym Ring DAC-u. Jeżeli korzystamy z zewnętrznego źródła cyfrowego, opcja wyboru filtra nie jest dostępna. Sygnał od razu zostanie poddany nadpróbkowaniu.
Ostatnia para gniazd to BNC, opisane tajemniczo jako W/CLK. dCS przewidział upgrade odtwarzacza poprzez dołączenie zewnętrznego zegara taktującego, generującego referencyjną częstotliwość 44,1 kHz. Opcją najbliższą Pucciniemu, również cenowo, jest Puccini U-Clock (16100 zł). Można także sięgnąć po Paganiniego, ale to już wydatek 23900 zł. Firma zapewnia, że brzmieniowe korzyści z zastosowania stabilnego zewnętrznego zegara powinny być spektakularne.
Gniazda sieciowe to typowe IEC, chronione bezpiecznikiem zwłocznym 500 mA. Obok umieszczono główny włącznik, ale w czasie codziennej eksploatacji raczej się nie przyda. Wygodniej korzystać z przycisku Power na przedniej ściance. Szybkie naciśnięcie przestawia urządzenie w tryb uśpienia. Odtwarzacz pozostaje pod prądem, o czym przypomina błękitna dioda. Świeci tak intensywnie, że prawdopodobnie będziecie chcieli ją wyłączyć. Sposób jest prosty – przytrzymać Power nieco dłużej. Odtwarzacz zostanie wtedy wyłączony, a dioda zgaśnie. Wadą tego rozwiązania jest dłuższa rozgrzewka przed poważniejszym odsłuchem. Zimny dCS gra nieszczególnie zachęcająco. Dochodzi do siebie około pół godziny, chociaż po dłuższym czasie nadal słychać subtelną poprawę spójności brzmienia.

48-55 09 2010 03     48-55 09 2010 06

Co w środku
Obudowa zachowuje wysoką sztywność dzięki dość skomplikowanej konstrukcji. Zarówno solidny panel przedni, jak i elementy ścianek bocznych są skręcane z aluminiowymi kształtkami. Dodatkowo we wnętrzu zamontowano dość duży aluminiowy element, oddzielający zasilacz brytyjskiej wytwórni Amethyst Designs od pozostałych sekcji. Płyta wzmacnia konstrukcję, ale w tym przypadku prawdopodobnie bardziej chodziło o to, że pełni funkcję ekranu, chroniąc pozostałe obwody przed zakłóceniami. Nieprzypadkowe wydaje się także odsunięcie zasilacza od transportu. Obecność gniazda sieciowego sugeruje, że moduł znajduje się gdzieś w pobliżu, gdy tymczasem zamontowano go po drugiej stronie. Wynika to zapewne z faktu, że bezpośrednio pod transportem ulokowano układy sterujące jego pracą. Gdyby zasilacz pozostawiono przy gnieździe, mógłby negatywnie wpływać na ich działanie.
Dane z płyt odczytuje transport Esoteric (Teac) UMK-5. To jeden z prostszych modeli japońskiej firmy, nie należący do serii VRDS. Za wyjątkiem aluminiowej szuflady, cała konstrukcja jest plastikowa, co jednak nie obniża jej funkcjonalności. Transport wyposażono w dwie głowice, osobno dla płyt CD i SACD. Napęd pracuje pewnie, szybko wyszukuje ścieżki i się nie zawiesza. Jest także dość cichy, choć ładowaniu płyty i wczytywaniu tablicy zawartości towarzyszą słyszalne odgłosy. Nie to jest jednak w dCS-ie najważniejsze.
Sercem Pucciniego, elementem, który przesądza o jego wyjątkowości, jest 5-bitowy przetwornik Ring DAC, zbudowany według autorskiej koncepcji. Zamiast gotowego modułu Burr Browna czy Analog Devices zastosowano tutaj programowalne układy FPGA (Field Programmable Gate Array). Pomysł nie jest może unikalny, ponieważ podobne rozwiązanie występuje u Chorda, ale jako że oprogramowanie bramek jest całkowicie oryginalne i właściwe tylko konkretnemu producentowi i modelowi, przetwornik będzie grał jak nic innego na świecie. Jego parametry i brzmienie zależą głównie od inwencji programisty. Co ciekawe, w przeciwieństwie do popularnych kości, oprogramowanie FPGA można modyfikować po montażu modułu w urządzeniu docelowym. W takim przypadku należy pobrać nową wersję software’u, wypalić ją na płycie i wgrać do odtwarzacza, który po tej operacji zacznie grać inaczej albo będzie obsługiwać nowy format, który zyskał popularność. To na razie opcja teoretyczna, ale możliwa. Ważne, że potencjał istnieje i jeżeli ktoś w dCS-ie wpadnie na genialny pomysł, firma może go udostępnić posiadaczom dotychczasowych wersji odtwarzacza. Jeżeli nie wiemy, jakie oprogramowanie mamy wgrane fabrycznie, informację można wywołać w menu.
Tor analogowy wygląda już bardziej standardowo, chociaż i tutaj widać, że urządzenie powstało w oparciu o bezkompromisowe założenia. Zastosowano elementy montowane powierzchniowo i techniką przewlekaną. Konwertowany sygnał trafia najpierw do wzmacniaczy operacyjnych Burr Brown OPA2277, a następnie do Analog Devices AD797 i OP275. Sygnał wyjściowy jest załączany przekaźnikami. Płytka sygnałowa znajduje się równie daleko od gniazd co transformator od IEC. Pół metra dzielące przekaźniki wyjściowe od gniazd trudno uznać za wymarzone rozwiązanie. Do przesyłu użyto taśmy komputerowej, co nie jest może specjalnie audiofilskie, ale nie robiłbym z tego zagadnienia (chociaż dane z transportu przesyłają dwa ekranowane kabelki współosiowe). Sygnał z wejść cyfrowych również jest przekazywany taśmą. Z małej płytki trafia na główną, na której widać m.in. procesor Xilinxa (jeden z wiodących wytwórców FPGA), a następnie wiązką cienkich drucików jest przesyłany do Ring DAC-a.
I co by więcej na temat budowy Pucciniego nie napisać, o co tak naprawdę w nim chodzi, wiedzą tylko pracownicy dCS-a, i to pewnie nie wszyscy. Urządzenie bardziej przypomina komputer z wyrafinowaną kartą dźwiękową niż odtwarzacz CD. Jest to w pełni autorski, unikalny projekt. Zawartość myśli technicznej i inwencji intelektualnej z pewnością wystarczyłaby na cykl referatów naukowych. Szacunek.

48-55 09 2010 04     48-55 09 2010 05

Obsługa
Z obsługą Pucciniego poradzi sobie każdy prawdziwy mężczyzna, czyli użytkownik, który za punkt honoru stawia sobie korzystanie z urządzenia bez lektury instrukcji obsługi. Co prawda dCS próbuje nas postraszyć menu, którego opis zajmuje osobną kartę w folderze informacyjnym, ale budzi ona respekt tylko wtedy, kiedy usiłujemy rozgryźć nawigację na sucho. Kiedy usiądziemy przy odtwarzaczu i próbujemy go skonfigurować metodą prób i błędów, okazuje się to proste i zajmuje kilka minut. Opcji do wyboru nie ma znów tak wiele, a większość się przydaje. Gdyby ktoś się pomylił, może w dowolnym momencie wrócić do ustawień fabrycznych.
Na pierwszy rzut oka dCS wygląda na skomplikowane urządzenie, ale okazuje się w miarę przyjazny i nie wymaga poszerzonej wiedzy z zakresu automatyki i robotyki. Tylko pilot nie przystaje do klasy urządzenia. Ani on ładny, ani intuicyjny, ani nawet drogi.

Konfiguracja
Prawdziwe schody zaczną się dopiero, kiedy przejdziemy do konfiguracji systemu. Jeżeli szukacie samograja, urządzenia plug and play, które kosztuje górę pieniędzy, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyniesie system na jakościowe wyżyny – szukajcie dalej. dCS jest najbardziej niewdzięcznym, kapryśnym i wrednym odtwarzaczem, z jakim się zetknąłem w ostatnich latach. Polecać go w ciemno każdemu to jak namawiać przeciętnego kierowcę do zakupu Lancera EVO. Nawet jeśli nie zrobi sobie krzywdy, to na pewno nie wykorzysta zalet samochodu.
Nawet recenzowany w wakacyjnym wydaniu „Hi-Fi i Muzyki” („HFiM 7-8/2010”) Abbingdon Music Research wygląda przy dCS-ie jak potulny baranek. Ma własny charakter, wcale się z tym nie kryje, ale podpowiada, co z tym dalej robić. A Puccini? Żadnych wskazówek. Przygotowania do sesji odsłuchowej trwały długo. Dwa tygodnie poświęcone rozgrzewaniu używanego już wcześniej odtwarzacza i próbom jego wpasowania w system to czas zdecydowanie frustrujący. Zdarza się, że wysokiej klasy kolumny otwierają się dopiero po pół roku, ale żeby źródło w ogóle nie chciało grać w przyzwoitej konfiguracji – to przypadek nieczęsty. Najlepszym podsumowaniem przygotowań wydaje się stwierdzenie, że przez większość czasu Puccini grał jak duży Arcam. Z całym szacunkiem dla tego ostatniego – jego topowe źródło kosztuje 10 % ceny dCS-a. W swoim segmencie będzie dobre, ale kiedy decydujemy się wydać znacznie więcej, znacznie więcej się też spodziewamy. Z dCS-em te oczekiwania długo nie były spełnione. Grał, bo grał, ale od pytania: „za co oni chcą 58800 zł?” nie sposób się było uwolnić. Już miałem rzucić ręcznik i zniechęcony dotychczasowymi próbami zrobić sobie parę dni wolnego, gdy dosłownie rzutem na taśmę wypróbowałem ostatnią konfigurację – dzielony wzmacniacz Mod Wrighta i wysokiej klasy XLR-y Tary Labs i Fadela. Zmiana, jaka nastąpiła, była tak duża, że gdyby ktoś mi o niej opowiedział, uznałbym, że przesadza. Dopiero to zestawienie okazało się właściwe.
Ten przydługi wstęp służy wyartykułowaniu fundamentalnej obserwacji: dCS wymaga obudowania optymalnie dobranym systemem. Wstawiony gdzieś przypadkowo – więcej zepsuje niż pomoże. Wymaga cierpliwości, doświadczenia i dużych pieniędzy. Wolałbym napisać, że udało mi się go przechytrzyć i dobrać pięknie brzmiący system za rozsądną cenę. Nic z tych rzeczy. Jeżeli chcecie dCS-a – liczcie się z wydatkami.
Puccini okazuje się czuły na wszystkie elementy otoczenia. Jasno określa, w jakim towarzystwie wystąpi. To postawa gwiazdorska. Finalna konfiguracja obejmowała dzielony wzmacniacz Mod Wright, złożony z przedwzmacniacza 36.5 i końcówki mocy KWA 150, kolumny Harbeth Super HL-5 na podstawkach Stand Art SHL-5 i okablowanie – łączówki Tara Labs The Zero Edge XLR i Fadel Coherence II XLR oraz przewody głośnikowe Fadel Coherence II i Tara Labs The Omega Edge. I czegoś na tym poziomie sugeruję się trzymać.
Zastąpienie high-endowych kabli przyzwoitymi skądinąd łączówkami Albedo Versus i Monolith spowodowało pogorszenie jakości brzmienia. Wypięcie preampu miało dwa etapy – oba jednoznacznie gorsze od wersji z nim. Odtwarzacz sterujący końcówką bezpośrednio w trybie 2 V grał niemrawo, jakby się ślizgał po dźwięku, zamiast trafić w sedno. Przełączenie go na 6 V pogłębiło brzmienie, ale nie scenę. Tutaj odczuwało się zubożenie w porównaniu do wersji z przedwzmacniaczem. Dźwięk stracił trochę precyzji i wypełnienia. Przestrzeń przybliżyła się do słuchacza i spłaszczyła. Bas, choć zaznaczony wyraźniej niż w trybie 2 V, ustępował zasięgiem i energią konfiguracji z preampem. Dopiero ta ostatnia dawała pełną satysfakcję ze słuchania. Bez przedwzmacniacza, w trybie 6 V, było to umowne 75-80 % poziomu odniesienia. W trybie 2 V – nie więcej niż 50 %.
Optymalne ustawienie wyniosło 2 V z przedwzmacniaczem. 6 V dało efekt zbyt ofensywny, jednowymiarowy, ze sceną podaną na twarz. Z wyjściem ustawionym na 2 V paradoksalnie poprawiała się dynamika. Ciche impulsy zyskiwały na wyrazistości, a głośne – na sile. Odnosiło się wrażenie, że dźwięk jest lepiej poukładany, swobodniejszy i prawdziwszy, z wyraźniej zaznaczonymi planami. Puccini nareszcie pokazał, na co go stać.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Na tle konkurencji dCS-a wyróżnia detaliczność. Pierwsze zetknięcie z brytyjskim odtwarzaczem wymaga kilkuminutowej adaptacji. W niefortunnym zestawieniu może się pojawić nadprodukcja wysokich tonów, ale wyważone dostarczy nam wiele satysfakcji z odkrywania nowych informacji. Szczegółów jest bardzo dużo, ale nie powodują bałaganu. Brzmienie czaruje, ukazuje niuanse, które dotąd nam umykały, a wszystko staje się łatwe w odbiorze, bo podparte solidnym basem. Dźwiękowy plankton wypełnia scenę, a barwa nie ulega rozjaśnieniu. Nie musimy robić nic więcej. Dźwięk sam do nas przypłynie – pięknie skomponowany, gładki i pełny. Wystarczy rozsiąść się wygodnie w fotelu, nacisnąć „play” i słuchać.
W skalę metamorfozy początkowo trudno uwierzyć. Z rozjaśnionego, zbyt lekkiego dźwięk Pucciniego zmienia się w głęboki i harmonijny. Pojawia się dużo energii, dzięki której buzuje niczym woda w kotle. Najlepsze, że nie traci przy tym szybkości. Faza ataku potrafi się zaznaczyć błyskawicznie, a wybrzmienie uciąć jak samurajskim mieczem. Już z lampowym preampem efekt okazał się spektakularny. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Pucciniego zestawić z Avalonami i Spectralem. Chociaż może wtedy szczęścia byłoby już zbyt dużo? Trudno prognozować. Kompania z pewnością zacna, więc nie zawadzi spróbować.
Dzięki wspomnianym cechom obserwacja znanych płyt staje się jeszcze bardziej interesująca. I to nawet jeśli przesiadamy się z wysokiej klasy źródła za, powiedzmy, połowę ceny dCS-a. Accuphase DP-500 dostarcza wielu informacji o nagraniach, ale kiedy włączymy Pucciniego, okazuje się, że można pójść znacznie dalej. Intelektualna przyjemność, jakiej dostarcza wyławianie coraz to nowych odgłosów tła czy szczegółów artykulacji, wciąga w słuchanie na dłużej, niż by to wynikało z testowej procedury. Dzieje się dużo i zawsze ze smakiem. Puccini stroni od efekciarstwa i przy całej swej otwartości stara się precyzyjnie odwzorować sygnały zapisane na płytach. Nie pompuje dźwięku ani go nie pogrubia. Scena też nie musi pod byle pretekstem przybierać rozmiarów stadionu. Oczywiście, kiedy w szufladzie wyląduje realizacja Stockfischa, membrany niemal wyskakują z głośników, ale z większością dobrze nagranych płyt efekt pozostaje... europejski. Dźwięk jest energetyczny, wewnętrznie pulsuje, ale wszystko dzieje się bez przesady. Ta na dłuższą metę mogłaby nużyć, a dCS na swój ekstremalny sposób stara się pozostać wierny idei hi-fi. Wyraźnie słychać, że projektantom bardziej niż o sterydy i zwalające z nóg basiszcze chodziło o czystość i neutralność. Brytyjski odtwarzacz potrafi się w muzykę zaangażować, ale nigdy się nie zapomina. Zachowuje analityczny dystans, panuje nad sytuacją i nie oszukuje. Zwolennikom grania transowego czy romantycznego nie musi się to podobać, ale ci, którzy poszukują obiektywizmu i konkretów, będą zachwyceni.
Bas jest mocny i, mimo że konturowy, potrafi błyskawicznie zejść w głębinę. Brakuje mu sprężystości Levinsona i potęgi Krella, ale naprawdę nie ma na co narzekać. Czy będzie to niepokojący "Heligoland" Massive Attack, czy świetnie zarejestrowane trio Garcii-Fonsa na "Arcoluz" - usłyszymy niskie tony o odpowiednim zasięgu, kontroli, ale przede wszystkim zróżnicowanej barwie. Na podkreślenie zasługuje fakt, że w brzmienie nigdy nie wkrada się niepokój wywołany niedoborem fundamentu niskotonowego. Owszem, dCS nie pozostawi wątpliwości codo faktu, że dwa odtwarza po sobie albumy różnią się klasą realizacji, ale nie będzie to wywoływać naszego dyskomfortu. Nie będziemy mieli wątpliwości, które nagranie zostało skopane, ale odtwarzacz nie będzie nas do niego zniechęcał. Zapewne duża w tym zasługa muzykalnego wzmacniacza Mod Wrighta i monitorów Harbetha, ale ważne że nawet marnego dźwięku daje się na tym systemie słuchać dłużej niż pięć minut. Dowiadujemy się, co jest źle, ale da się wytrzymać.
Puccini świetnie sobie radzi z prezentacją przestrzeni. To już poziom, który dla większości źródeł na naszej planecie pozostaje abstrakcją. Fakt, że lokalizacja jest niezła nawet na zabałaganionych płytach, da się przyjąć w miarę spokojnie. To, że dCS bez problemu wygania dźwięki poza boczne krawędzie kolumn, też jeszcze specjalnie nie dziwi; w końcu coś nam się za te 59 tysięcy należy. Ale to, w jaki sposób brytyjskie źródło podkreśla w przestrzeni zdarzenia dynamiczne, jest już wydarzeniem wykraczającym daleko poza zwykłe audiofilskie doświadczenie. Kiedy jakiś impuls czy wybrzmienie ma być zaakcentowane ze względu na jego udział w dramaturgii muzyki – dCS potrafi na ułamek sekundy skoncentrować na nim całą naszą uwagę. Tak jakby przestrzeń i dynamika się przenikały, żeby podkreślić realizm przedstawienia. Scena dosłownie pulsuje, wypełniona naenergetyzowanymi drobinkami akustycznych odgłosów, a to, że zawsze może liczyć na wsparcie basu, uwiarygodnia jej rozmach i swobodę. To bardzo ciekawe i niezwykle rzadkie zjawisko. Przestrzeń nie ma stadionowych rozmiarów, ale kto powiedział, że musi? Duży skład swobodnie się na niej mieści, a kameralny nie potrzebuje kilku hektarów. Ważne, że dźwięk był łudząco realistyczny i istniał zupełnie niezależnie od fizycznych rozmiarów kolumn. Źródła pozorne dosłownie zawisły w powietrzu pomiędzy nimi, w różnej odległości od bazy, a niekiedy nawet na różnej wysokości. Udało się przy tym uniknąć nieco sztucznego efektu punktowości, w której źródło zostaje, owszem, precyzyjnie zdefiniowane, ale nie otacza go pogłos. Dźwięk odbieramy w takim przypadku jako suchy i podskórnie czujemy, że czegoś brakuje. Z dCS-em podobnego efektu nie doświadczamy. Tutaj mamy i lokalizację, i pięknie rozproszoną akustyczną mgiełkę. Wygląda to naprawdę znakomicie.
W czasie odsłuchów niejednokrotnie powracały porównania z AMR-em. dCS i Abbingdon to urządzenia tak skrajnie różne, że jedyne, co je łączy, to przeznaczenie do odczytu płyt CD. Poza tym – brak punktów wspólnych. Jedno odchodzi od obróbki cyfrowej, drugie dekonstruuje sygnał, by odbudować z niego nową kreację. Tamto ciepłe, strojone na wzór klasycznego gramofonu, to angażuje do obróbki dźwięku najnowsze zdobycze techniki. Różni je wszystko poza tym, że oba prezentują sprecyzowane podejście do muzyki. Wymagają odmiennego nastawienia, aplikacji i... słuchacza, ale oba konsekwentnie realizują wizję projektanta. Bo przecież z faktu, że dCS jest po brzegi wypchany zaawansowaną technologią, nie wynika, że za jego konstrukcją nie stał człowiek. Na szczęście w dźwięku również ten element pozostaje zauważalny. Puccini w swej aptekarskiej dokładności i rozbijaniu strumienia danych na bity nie rozbija harmonii muzyki. Po skomplikowanych zabiegach potrafi zaprezentować dźwięk atrakcyjny i płynny. Taki, w którym wszystko do siebie pasuje. Taki, który sprawia przyjemność nawet wtedy, kiedy nie mamy bladego pojęcia, co tam jest w środku i jak, u licha, to działa.

Konkluzja
dCS Puccini to wyjątkowo skomplikowana maszyna. Oparta na autorskiej koncepcji, zaawansowana i bezkompromisowa. Takiego też podejścia wymaga od użytkownika. Potraktowana jak każdy inny kompakt może zniechęcić, ale kiedy poświęcimy jej czas i nie będziemy szczędzić wydatków, któregoś dnia się odwdzięczy.
Dopiero wtedy zrozumiemy, o co w tym dCS-ie tak naprawdę chodzi.

48-55 09 2010 T

Autor: Jacek Kłos
Źródło: HFiM 09/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF