HFM

artykulylista3

 

Anna German – daleko od hagiografii

7277032017 001
Muzyka Anny German podoba się wszystkim. Wszystkim, których wyobraźnia dźwiękowa wykracza poza prościutkie discopolowe melodyjki.

Jej twórczość, niczym dobre wino, z biegiem lat nabiera głębi. I nie chodzi wcale o legendę artystki, która zmarła przedwcześnie, choć owa legenda na pewno czyni jej postać jeszcze bardziej anielską.





Była taka tendencja, głównie w wieku XIX, żeby na tereny mniej okiełznane i mniej zaludnione sprowadzać kolonizatorów z zachodu. Oczywiście za ich zgodą i nie za darmo.
W Europie Centralnej i Wschodniej oraz Azji takimi kolonizatorami byli z reguły mennonici, stanowiący poukładany i konserwatywny odłam protestantyzmu. Jako ludzie pracowici i odpowiedzialni mieli nie tylko dobry PR, ale również znakomitą metodologię radzenia sobie z przyrodą. Mądrze budowali chaty, kopali odpływy melioracyjne – słowem: robili porządek, żyjąc w zgodzie z sąsiadami innej wiary.
Nawet nad naszą poczciwą Wisłą można znaleźć skromne pozostałości dawnych wiosek mennonickich, zwykle pod postacią małych cmentarzy, pełnych malowniczych starych nagrobków, z wyrytymi niemieckimi nazwiskami, mimo że mennonici nazywani byli „osadnikami olęderskimi”, co mogło wskazywać na pochodzenie holenderskie.

7277032017 002


Ustalmy, że ludzie ci przybywali najczęściej z Niemiec bliższych Holandii lub z samej Holandii. Ustalmy też, że nie zawsze byli mennonitami, ale przeważnie tak. Na jeszcze dalszy i o wiele dzikszy wschód też zapraszano kolonizatorów. Tak właśnie przodkowie Anny German trafili do głębokiej Rosji, która w momencie narodzin przyszłej artystki była już Związkiem Radzieckim. Jak zatem Anna znalazła się w Polsce?

Melanż metrykalny
Sprawa jest zawiła, ale możliwa do ogarnięcia. Jej ojciec został rozstrzelany przez NKWD, a kilka lat później matka (de domo Irma Martens) ponownie wyszła za mąż. Tym razem za polskiego oficera, którego losy wojenne zepchnęły w głąb Azji Środkowej. Kiedy wojna się skończyła, panie miały podstawy prawne, by stać się repatriantkami i przenieść się do Polski. Zresztą, biologiczny ojciec piosenkarki (Eugeniusz German), mimo niemieckich korzeni, również pochodził z naszego kraju, więc koło się zamyka. Źródła biograficzne, próbując określić narodowość Anny German, mówią o mieszance holendersko-rosyjsko-niemiecko-polskiej.

7277032017 002


Przyjmijmy jednak, że artystka w pewnym momencie sama zdecydowała, że „polski ma paszport!” i to powinno być podstawowym kryterium w ostatecznym ustaleniu, że Ania jest nasza!
Potraktowała Polskę jak swoją ojczyznę. I niech nikt nie mówi o przypadku. Miała bowiem możliwość wyemigrować do Związku Radzieckiego, gdzie przyjmowano ją jak swoją, i perspektywę złotego życia tamże. Towarzysz Leonind Breżniew oferował jej obywatelstwo, daczę pod Moskwą oraz inne profity. Nigdy jednak takich propozycji nie traktowała poważnie, mimo że do Kraju Rad jeździła często i była tam uwielbiana.

7277032017 002

Kogoś o takim talencie przyjęto by z otwartymi ramionami wszędzie, ale ona została tu, ostatecznie oddając hołd swojej wybranej ojczyźnie piosenką „Być może”:

„Być może, gdzie indziej są ziemie piękniejsze
i noce gwiaździstsze, i ranki jaśniejsze,
być może, bujniejsza, zieleńsza jest zieleń
i ptaki w gałęziach śpiewają weselej.

Być może, gdzie indziej... lecz sercu jest droższa
piosenka nad Wisłą i piasek Mazowsza (...)”.

7277032017 002


Glejt na obciach
Anna German była artystką wszechstronną, międzynarodową, ale jej repertuar mógł nieco dezorientować swą różnorodnością. Prócz piosenek bliższych mainstreamowi, swobodnie sięgała do różnych kultur naszego globu. Stąpała po kruchym lodzie, eksplorując klimaty spod znaku „italiano”, cygańskich rytmów czy „polskiego flamenco”. Dlaczego zatem Anny German w każdym repertuarze słucha się dobrze? Dlaczego opowieść o „Czterech kartach” uwodzi, zamiast skłaniać do zażywania Bacha w dawkach uderzeniowych? Dlaczego „Andaluzyjska romanza” poraża naturalnym pięknem? Przenosi w noc pod Granadą, gdzie „świeci tylko jaśmin” i sprawia, że chcielibyśmy doświadczyć opisywanych ekscytacji na własnej skórze? Dlaczego Anna German miała prawo do wyśpiewywania tych rzeczy całkiem serio, kiedy jej koleżanki po fachu musiały wszystko brać w nawias, by nie narazić się na śmieszność?

7277032017 002

Mówiąc krótko: naturalność, wdzięk i klasa Anny dają nam glejt na uczestnictwo w pozornym obciachu. Przy uważniejszym słuchaniu okazuje się bowiem, że więcej w tym wszystkim dobrej muzyki i wrażliwości niż czegokolwiek innego. Niektórzy argumentują to po prostu niesamowitością TEGO głosu. I mają dużo racji, choć przecież to nie tylko głos. To również osobowość – skromność nakładająca się na ogromny talent.
Anna German była wierna swoim zasadom, powściągliwa, naturalna i dobra. Do dziś nazywa się ją „Białym Aniołem”. To wszystko słychać w jej muzyce.

W tłumie szemranych remasterów
Całokształt twórczości Anny German to prawdziwe wyzwanie, mimo że największa aktywność piosenkarki obejmuje ledwie niecałe dwie dekady, licząc z kilkuletnią przerwą po fatalnym wypadku samochodowym we Włoszech (1967), kiedy to nikt nie dawał jej szans na całkowity powrót do zdrowia i sprawności. Biorąc pod uwagę wyłącznie płyty, które powstały za jej życia, w Polsce wyszło siedem albumów (w tym arie z opery Scarlattiego, wydane w 1971 roku jako Anna German/Domenico Scarlatti „Arie z opery Tetida in Sciro”), w ZSSR cztery, a we Włoszech – jeden: „I classici della musica napoletana”. Po śmierci artystki pojawiła się jednak niezliczona ilość składanek, które mogą już mocno zdezorientować.

7277032017 002

Archiwalia przetrwały w różnym stanie. Jeśli ktoś nie ma perfekcyjnie zachowanych winyli – musi liczyć na reedycje. A wiadomo, że przy wypuszczaniu na światło dzienne starych nagrań w naszym kraju często stosuje się zasadę, że „ciemny lud” i tak to kupi, na fali sentymentu oraz powszechnego niedosłyszenia. Zwykle trudno też dotrzeć do kopii dobrej jakości; również ze względu na prawa autorskie i wykonawcze. Czasem sam artysta lub jego spadkobiercy stają okoniem i uniemożliwiają wydanie wersji zremasterowanej, bo „nie i już”. Potrzeba zysku ze strony wydawców jest jednak tak ogromna, że wypuszcza się cokolwiek, byle jak, „byle było słychać”, częstokroć nie docierając do oryginalnych taśm, a jedynie winyli, nierzadko sfatygowanych. Można zrozumieć, że nie da się inaczej zremasterować np. Roberta Johnsona, ale Anny German? Naprawdę nie ma taśm? Jak można robić ripy ze zniszczonych winyli, a potem ditherować je do płyty CD?

7277032017 002

Z drugiej strony, z pustego i Salomon nie naleje. Z trzeciej – trzeba brać pod uwagę, że nawet najlepiej nagrane i zachowane materiały powstały w czasach, gdy rejestracja rządziła się innymi niż dziś prawami. Niemniej zdarzają się rzeczy brzmiące dobrze.

Z czystym sumieniem można polecić, wydaną przez Muzę Polskie Nagrania w 2013 roku, serię dobrych remasterów. Oprawa graficzna sugeruje, że są to transfuzje bezpośrednie „oryginalnych LP na CD”, ale mimo to, trzasków nie ma, a jakość dźwięku jest jak najbardziej słuchalna. Zagadkę rozwiązuje skromna informacja na 11-płytowym boksie: „Mastering z oryginalnych taśm analogowych”. A zatem słuchajmy z przyjemnością!

Na pierwszym albumie z serii (fonograficzny debiut „Tańczące Eurydyki”) znajdziemy, paradoksalnie bardzo rzadką (a najlepszą), wersję tytułowego utworu. Nie tylko doskonałą wykonawczo, ale i brzmieniowo. Anna śpiewa mocno, ale na luzie godnym Julie London. Bez aktorskiej interpretacji, z jaką wykonała ten utwór w Sopocie w 1964 roku. Także towarzysząca jej orkiestra gra z jajem i bez zastanawiania się: „czy na pewno dobrze?”.
Niestety, w tej bogatej repertuarowo serii (mamy tu wszystkie siedem albumów zrealizowanych w Polsce za życia artystki) nie znajdziemy całej polskiej twórczości German. Wszak wykraczała ona poza pełne wydawnictwa. Na pozostałych płytach utwory się krzyżują i powtarzają, choć w innych wersjach. Nie jest więc tak źle i można potraktować rzecz konesersko.

7277032017 002

Graficzną wadą edycji jest mikroskopijna czcionka wewnątrz okładek; do odczytania tylko przez lupę. Ale i tak ze wszystkich dostępnych wynalazków, najlepiej sięgnąć właśnie po tę pozycję.
Jeśli ktoś lubi składanki, nie będzie złym pomysłem zakup płyty ze „Złotej kolekcji” Pomatonu. Choć mastering jest, jak zwykle w tej serii, dość staranny, to jednak z plikami źródłowymi bywa gorzej. Przykładowo, wstęp „Tańczących Eurydyk” faluje dość konkretnie. No i wersja utworu nie jest tak dobra, jak z oryginalnej debiutanckiej płyty. No, ale ogólnie można.



Dziesięć utworów Anny German, od których warto zacząć przygodę z jej muzyką:

1. Tańczące Eurydyki
Ponadczasowy klasyk, skomponowany przez Katarzynę Gärtner. Wszyscy gadają głównie o mszy bitowej „Pan przyjacielem moim” jako o największym dziele kompozytorki, a przecież przede wszystkim były „Tańczące Eurydyki” czy „Małgośka” Maryli Rodowicz.
Melodia „Eurydyk” jest charakterystyczna i zwiewna. Jednocześnie perfekcyjnie współgra z akompaniamentem – od pierwszego razu zachwyca i pozostaje w głowie na zawsze. Tekst opowiada o magicznym realizmie powojennego Wrocławia, choć słowo „Wrocław” nie pada tu ani razu i opisywane miasto może być każdym, jeśli tylko ma kawiarenki, rzekę i liczne mosty. W bardziej uniwersalnym ujęciu – o pięknie i ciągle żywej tajemnicy tego świata. O tym, że magia jest wszędzie, a noc ją potęguje.

7277032017 002


2. Andaluzyjska romanza
„Polskie flamenco” – to sformułowanie brzmi strasznie, nieprawdaż? Ale utwór jest niesamowity. Orkiestra skrada się w harmoniach typowych dla muzyki hiszpańskiej, a chwilę później pojawia się głos. Rozświetla mroczne frazy i snuje opowieść o dramacie, jaki wydarzył się pod Granadą.
Anna German podchodzi do tematu z taką naturalnością i wdziękiem, że przez tę jedną chwilę nie ma granic ani podziałów kulturowych, a cały świat przeżywa te same dramaty, choć wyrażane innym dialektami.
Warto zwrócić uwagę na celową transakcentację w linii wokalnej. Fraza została rozpisana tak, aby język polski rozciągał się w końcówkach podobnie do hiszpańskiego. Doskonałość, którą w normalnych warunkach uznalibyśmy za błąd.

7277032017 002


3. Bal u Posejdona
Ten utwór to piękne rozliczenie z nieudanym podbojem miłosnym. Na wspaniałym balu „w wibrującym barw tumanie” nastąpiło oczarowanie. Podmiot liryczny za dużo sobie wyobraził, dostał kosza, ale życie toczy się dalej.
Piosenka może nieco razić swoją staroświeckością, ale przy głębszym wsłuchaniu dostrzeżemy skojarzenia z tym, co robiła Ewa Demarczyk. Zabawne. Jedna z pań nazywana była „Białym”, druga – „Czarnym Aniołem”.

7277032017 002


4. Cztery karty
Zachwyt kulturą cygańską jest dla polskiej piosenki charakterystyczny. Pojawił się głównie dlatego, że tym wrażliwszym szkoda było Cyganów. Gomułka zabił ich romantycznego ducha, uziemiając ustawą z roku 1964, która zabraniała życia wędrownego.
Ambiwalentny stosunek Polaków do tej grupy etnicznej raz jawi się jako niechęć, innym razem jako fascynacja brakiem przywiązania do miejsca i ogólnie kolorową, tajemniczą kulturą. „Cztery karty” to chyba najbardziej wartościowy muzycznie fragment tej narodowej postawy.
Tekst opowiada o dobrej wróżbie, która czasem może być cenniejsza niż dobra materialne. Muzycznie jest to kompozycja zmienna. Refreny wręcz podrywają do tańca, a zwrotki dostojnie zwalniają. Co ciekawe, harmonie owych spokojniejszych fragmentów przywodzą na myśl pierwsze płyty… King Crimson.

7277032017 002


5. Człowieczy los
Tym utworem i płytą o tym samym tytule Anna wróciła na scenę po swoim tragicznym wypadku.
Nie słyszymy jednak kiczowatej opowieści o osobistych przeżyciach. Zamiast niej jest klasa, powściągliwość i refleksja, że ogólnie to w życiu wesoło nie jest, ale zwykły uśmiech i chwile radości potrafią uleczyć niemal wszystko.
Znów mamy do czynienia z kontrastem na linii zwrotka-refren, choć nie tak mocnym jak w przypadku „Czterech kart”. Wstęp to niemal cytat ze ścieżki dźwiękowej filmów o Bondzie, ale pasuje jak ulał.

7277032017 002


6. Jesteś moją miłością

„Może gdyby to powiedział
ktoś piękniejszy,
ktoś kochany,
może w oczach by z wrażenia
zawirował cały świat.”

Ktoś zadrwił, że jest zupełnie niemożliwe, aby powyższe wyznanie brzmiało wiarygodnie w ustach tak pięknej, pewnej siebie i posągowej kobiety. A brzmi. Zwłaszcza że nie możemy utożsamiać wykonawcy czy autora z podmiotem lirycznym.
Utwór jest tak szczery, spokojny i dostojny, że adresata na pewno nie pozostawiłby obojętnym. Kompozycyjnie jest to rzecz światowa; Frank Sinatra spokojnie mógłby ją wziąć na warsztat.

7277032017 002


7. Wróć do Sorento
Wydawać by się mogło, że to kolejny przeszczep, tym razem z kultury italskiej. Tym razem jednak to słynny standard z 1902 roku, skomponowany przez włoskiego kompozytora Ernesto De Curtisa. Anna German niezwyczajnie go skowerowała. Mamy fragment w perfekcyjnie wyśpiewanym języku oryginału (ach, ten  lingwistyczny talent!), kolejny w języku angielskim i w końcu wersję polską. Odbiorca może doznać lekkiej schizofrenii, bo początkowo nie wiadomo, czy „kraj uroczy” to Polska, czy Włochy. Później wszystko się układa, a wdzięk pieśni pozostaje ze słuchaczem na długo. Nawet z tym, który nie cierpi włoskich klimatów. A wszystko dzięki głosowi Anny German.

7277032017 002


8. Kupiłabym ci, me Kochanie
Utwór skrojony na tak idealny standard popowy, że Beatlesi spokojnie mogliby go włączyć do swego repertuaru. Od razu wpada w ucho. Nie tylko dzięki chwytliwej linii wokalnej, ale również nośnemu i pomysłowemu tekstowi.
Zaczyna się niewinnie. Po krótkim gitarowym wstępie następuje przyjemna zwrotka, płynnie przechodząc w chwytliwy refren z głośnym chórkiem. Warto zauważyć, że jest to kompozycja napisana przez Annę German. Mimo że najwięksi polscy i rosyjscy twórcy bili się o jej uwagę artystki, ona czasem pozwalała sobie na własne przygody z układaniem melodii.

7277032017 002


9. Być może
Dla krytykantów i malkontentów ten utwór może być niczym więcej jak propagandowo-patriotycznym bełkotem. Dla lokalnych romantyków będzie piękną deklaracją i szczerym wyznaniem, że „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Rzeczywiście, kto słuchał nokturnów Chopina w listopadową noc na Mazowszu, doskonale wie, że nigdzie indziej na świecie nie brzmią one tak dobrze. O lokalnych walorach wiedziała także Anna German, bo „Być może” zaśpiewała z niezwykłym przekonaniem. Nie od dziś wiadomo, że przez większość roku pogodę mamy fatalną. Ale to nieważne, bo tu i tak jest najpiękniej.

7277032017 002


10. Надежда
Skoro wpuściliśmy na tę listę klimat polski, włoski i hiszpański, oddajmy sprawiedliwość rosyjskiemu. „Nadieżda” podbiła serca Rosjan w 1979 roku. Kompozycja Aleksandry Pachmutowej może niektóre polskie uszy razić „duchem za bardzo stamtąd”, ale taki sam estradowo-klezmerski nastrój usłyszymy w zaśpiewanej kilka lat później „Dance me to the end of love” Leonarda Cohena.
Tekst opowiada o nadziei – zjawisku pomocnym i rozświetlającym ciemne chwile, ale też uczuciu ważnym nawet w najdalszej podróży. O tym, że tęsknota za domem i spojrzenie na swoje życie z odległości geograficznej redukuje zaszłości i małostki.

7277032017 002


Kalendarium najważniejszych wydarzeń z życia Anny German
14.02.1936 W Urgenczu w Uzbekistanie (wówczas ZSRR) przychodzi na świat Anna Wiktoria German.
1946 Anna German, wraz z matką i babką, przeprowadza się do Polski. Początkowo do Szczecina, później do Nowej Rudy, a w końcu do Wrocławia.
1952-1962 Lata edukacji pozamuzycznej, najpierw w VIII L.O. we Wrocławiu, potem na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego (Geologia)
1959 Radiowy debiut Anny German w „Podwieczorku przy mikrofonie”
1959-1963 Rozwój kariery w Polsce, współpraca z Estradą Wrocławską, Rzeszowską, Olsztyńską. II nagroda w Sopocie w 1963 roku.
1962 Anna German zdaje w Warszawie egzamin aktorski, który w tamtych czasach był niezbędny do wykonywania pracy estradowej w pełnym wymiarze. Formalnego wykształcenia muzycznego nigdy nie zdobyła.
1964 r. Na IV Festiwalu Piosenki w Sopocie Anna German za „Tańczące Eurydyki” zdobywa I nagrodę w Dniu Polskim i III w Dniu Międzynarodowym.
1964-1967 Rozwój kariery międzynarodowej. Udział w wielu wydarzeniach o randze światowej, m.in. festiwale i koncerty w Belgii, RFN, Wielkiej Brytanii, a także USA i Kanadzie. Finalnie wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a w tym przypadku – do Mediolaniu. Włosi, zachwyceni talentem Anny German, proponują stałą współpracę i karierę w swoim kraju.
1966 Kontrakt z włoską wytwórnią fonograficzną Company Discografica Italiana. Jako pierwsza Polka Anna występuje w paryskiej Olimpii.
1967 Jako pierwsza i jedyna Polka występuje na XVIII Festiwalu Piosenki Włoskiej w San Remo.
27.08.1967 Wypadek samochodowy we Włoszech na długo przerywa dobrą passę. Prowadzący samochód akompaniator artystki, Renato, zasypia za kierownicą i z impetem uderza w mur zabezpieczający przed zjechaniem w urwisko.
1967-1969 Powrót do Polski. Lata rehabilitacji i dochodzenia do formy po tragicznym wydarzeniu.
1970 Ostrożny powrót na scenę i do życia medialnego. Występ w Sali Kongresowej Pałacu Kultury w Warszawie. Państwowe Wydawnictwo Iskry publikuje pierwsze wydanie wspomnień Anny German „Wróć do Sorrento?...”
1971 Nagroda Publiczności na IX Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu za wykonanie piosenki „Cztery karty”.
1972 Ślub ze Zbigniewem Tucholskim – jedynym, wieloletnim partnerem Anny.
1972 -1982 Wielka kariera w Związku Radzieckim. Liczne występy w wielu różnych krajach świata, w tym między innymi: w Niemczech, USA, Portugalii, Mongolii, Kanadzie, Bułgarii i Australii.
1981 Lekarze wykrywają u artystki mięsaka kości – groźną chorobę nowotworową.
1982 Anna German odchodzi na zawsze.
 


Asteroida Anna German
Nie tylko Jean Michel Jarre, Mike Oldfield, Miles Davis, David Bowie czy Peter Gabriel mają swoje asteroidy. 2 listopada 1975 roku astronom z Leningradu – Tamara Smirnowa – odkryła asteroidę o jasności absolutnej 11,3 m3, okrążającej Słońce w ciągu pięciu lat, 206 dni i 9 godzin. Jakiś czas później obiektowi została nadana nazwa „(2519) Annagerman (1975 VD2)”, na cześć naszej wielkiej piosenkarki. Tamara Smirnowa ma na koncie w sumie 135 podobnych obiektów oraz małą kometę okresową Smirnova-Chernykh. Już w styczniu przyszłego roku to ostatnie ciało niebieskie zawita w nasze okolice.

Jej wysokość
Anna German mierzyła 184 cm wzrostu, co wpędzało męskie otoczenie w zakłopotanie. Szczególnie we Włoszech, bo wbrew temu, co się większości Polek wydaje, Włosi są niscy.
Środowisko, nie tylko przez szacunek, ale również dla żartu, zwracało się do niej „Wasza Wysokość”, co doprowadzało ją do szału. Jednak jako osoba grzeczna i powściągliwa nie dawała tego po sobie poznać. Raz pewien konferansjer chciał być dowcipny i spytał: „Ile pani ma metrów?” Na co Anna ze spokojem odpowiedziała: „To bez znaczenia. I tak góruję nad panem”.

 

 

 

 

Michał Dziadosz
Źródło: HFM 03/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF